Kapitularz zawsze mi robi problemy, bo z jakiegoś powodu nauczyłam się, że nazywa się on “Kapitultarz” i kompletnie nie mogę się tego oduczyć, więc jeśli gdzieś w relacji przekręcę tę nazwę to bardzo przepraszam :|.
Na szczęście to jest największy problem jaki mam z Kapitularzem. Zwłaszcza, że w tym roku miałam okazję zobaczyć go od “drugiej strony”, kończąc na nim moją tegoroczną gżdzaczową przygodę. Choć na Kapitularzu nie ma gżdaczy, tylko są Igory i Igoriny, co jest pozostałością pewnej edycji w klimacie horroru. Niemniej jednak jest z czym pomagać, zwłaszcza na akredytacji, gdzie znalazłam się po raz pierwszy w mojej wolontariackiej podróży. Muszę przyznać, że lubię takie intensywne zadania, bo człowiek cały czas ma co robić, w przeciwieństwie do obchodów, podczas których różnie bywa. Wracając do akredytacji, jako osobę z dość dużym stażem konwentowym, naprawdę zaskoczyło mnie ile osób myślało, że będzie mogło zapłacić kartą. Niestety oznaczało to wiele wycieczek do bankomatu, które skutkowały wiecznym brakiem drobnych do wydawania reszty. Apeluję do wszystkich przyszłych konwentowiczów o kupowanie wejściówek w przedsprzedaży lub przynoszenia odliczonej kwoty! Macie moc sprawienia, że świat będzie lepszy – korzystajcie z niej :D!
Po pokonaniu problemów z gotówką, konwentowiczów czekało jeszcze jedno wyzwanie! Było nim odpowiednie przycięcie identyfikatora, tak by zmieścił się w plastikowej koszulce. W tym celu udostępnione zostały specjalne nożyczki, przypięte do stołu smyczką konwentową, żeby nikt ich nie ukradł. Szczególnie rozśmieszyło to Staszka Mąderka, który odbierał swoją akredytację akurat jak byłam na dyżurze :).

Jeśli dobrze pamiętam, po raz kolejny miałam prelekcję jako jedna z pierwszych i na podstawie doświadczenia z poprzednich edycji nie spodziewałam się zbyt dużo ludzi. Jednak moje złe przeczucia się nie sprawdziły i sala szybko się wypełniła. Tym razem, zainspirowana swoim esejem na studia, postanowiłam opowiedzieć o przeżywaniu i postrzeganiu śmierci w uniwersum Gwiezdnych Wojen. Wielokrotnie zaczynała się burzliwa dyskusja, co w sumie nie dziwi, bo jest to burzliwy temat, jednak przez nią nie udało mi się nawet zacząć tematu droidów i tego czy one też umierają. Jednak nic straconego – mam nadzieję, przeprowadzić tą prelekcję na Imladrisie i zdążyć ze wszystkim!
Z powodu igorowania nie udało mi się załapać na zbyt wiele atrakcji, ale kilka z nich rezonuje ze mną do dziś. W szczególności jakoś mocno mnie uderzyła prelekcja o efektywnym altruizmie, bo mam wrażenie, że jest to coś czego kilka razy szukałam, ale nie mogłam znaleźć. Teraz tylko muszę znaleźć czas żeby wczytać się w ten temat głębiej! Dużo do myślenia dała mi też prelekcja o eksperymentach myślowych i o tym, że niekoniecznie są dobrą drogą rozumienia świata. Ah, konwenty – uczą i bawią! Nauczyłam się też podstawowych podstaw tańca orientalnego, który wcześniej miałam okazję oglądać na kapitularzowym pokazie owych tańców, zarówno w wersji tradycyjnej jak i bardziej nowoczesnej.

Atrakcją okazało się też zamawianie jedzenia w foodtrucku Yaki Kingu, który prowadzi polsko-japońska para. Nie tylko serwowali oni pyszne jedzonko, ale i oferowali możliwość zamówienia go po japońsku, co przy moich marnych umiejętnościach łączenia krzaczków w zadania, dało mi ogrom satysfakcji. Ah, gdyby wszystkie ćwiczenia językowe kończyły się nagrodą w postaci okonomiyaki lub kakigori… albo chociaż zieloną herbatą!

Niewątpliwą atrakcją tegorocznego Kapitularzu było też zagranie w końcu w Igranie z Gruzem, które znalazło się w Games Roomie. Na szczęście, z tego co wiem, podczas naszej rozgrywki żadna przyjaźń nie została zniszczona. Za to do końca gry nasze postaci doczołgały się w głodzie i biedzie. Domyślam się, że dokładnie tak miało być xD.
I tak, na spokojnie, upłynął cały Kapitularz. Może to kwestia zielonego otoczenia, ale Kapitularze są zawsze takie chillowe. Nawet jak jest się i prelegentem, i gżdaczem. Mam więc nadzieję, że pochillujemy i za rok ;).